niedziela, 26 stycznia 2014

Part 2

     Obudziłem się gdy aparatura podpięta do Lou zaczęła piszczeć, poderwałem się na równe nogi i stanąłem blisko łóżka.
- Jaki dziś dzień tygodnia- zapytałem sam siebie w myślach
Poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu, to była Dona. Dziwne że była tu bez Hazzy, od czasu wypadku ten nie odstępował jej na krok, ciągle był blisko. Wspierał ją gdy shiperki Larrego obwiniały ją za stan Lou, gdy prasa o niej źle pisała i gdy fanki  ją wyzywały od najgorszych pomimo że była najlepszym co Hazze na świecie spotkało.
- Lou- szepnąłem
- Spokojnie - powiedziała i wtuliła się we mnie bardziej a po chwili do sali wbiegł Harry, kawę która ze sobą przyniósł złapała pielęgniarka a Dona rzuciła się na niego z płaczem. Ją upadłego fotel jak którym jeszcze przed chwilą siedziałem, właściwie spałem i śniłem o tym że wychodzimy z Lou z tego szpitala on słaby ale żywy ją szczęśliwy. Widziałem kolejne koncerty, słyszałem kolejne piosenki, czułem te wspólne posiłki a teraz wszystko działo się tak szybko. Po policzki wściekły mi pojedyncze łzy których nie poczułem mój mózg już wiedział co się dzieje, serce nie dopuszczało do siebie tych wiadomości ono ciągle wierzyło w to że spędzimy jeszcze mnóstwo wspólnych, wspaniałych chwil. Lekarze wbiegli do sali mi zdawało że trwa to już kilka godzin ale wskazówki zegara mówiły same za siebie, minęła dopiero niecała minuta. Moje policzki stawały sie coraz bardziej mokre, moje serce coraz bardziej pękało a Lou był już coraz dalej od nas. Maszyna pokazywała linie prostą, piszcząc. Lekarze walczyli, nie chcieli się poddać
Nie tak łatwo, lecz martwe ciało Lou nie chciało już ożyć. Wiedziałem że od teraz on będzie nad nami czuwał ale bardzo cierpiałem gdyż straciłem ukochaną osobę. Przez łzy mało co widziałem, poza zegarem który pokazywał mi że mijały kolejne minuty, poza lekarzami walczącymi o martwego już Lou, wiedziałem że odszedł bo moje serce pękło i już nic nie mogło mi go wrócić. Minęło prawie dwadzieścia minut nim jeden z lekarzy powiedział słowa, którymi Dona załamała się jeszcze bardziej
- Czas zgonu 1:32 pm, 14 czerwca 2013.
- Nieeee!!! -krzyknęła Dona
- Spokojnie kochanie, dobrze
Będzie dobrze - mówił ale sam nie wierzył w swoje słowa. Trzymał Done mocniej i całował w czoło, pielęgniarka chciała jej dac tabletki ale ich nie wzięła.
- Przykro nam, zrobiliśmy co.w naszej mocy. Gdybyśmy mogli zrobić cokolwiek więcej to byśmy to zrobili - mówił do mnie ale ja nie dopuszczałem do siebie niczego - proszę pana? Hallo?? Niall?
Nagle przypomniałem.
- Boże Lou, dlaczego? Dlaczego odeszłeś? Lou - płakałem - czuwaj nad nami, kochammmmyyy cię - nad ostatnimi słowami się musiałem zastanowić.


Przepraszam że taki krótki ale no cóż, nie napiszę w nim nic więcej... Przepraszam za błędy ale pisany na telefonie :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz